piątek, 30 sierpnia 2002

Częstochowa


W poniedziałek byłem w Mieście Świętej Wieży. Tak się akurat złożyło, że był to dzień, w którym odbywają się na Jasnej Górze jakieś bardzo ważne uroczystości. W związku z tym było pełno ludzi. Nie lubię tłumów.
Wszyscy chodzili w najprzeróżniejszych kierunkach i nie dbali o to, czy np. kogoś trącają, popychają, komuś przeszkadzają, wchodzą w drogę itp. Najgorsze w tym było to, że ci ludzie naprawdę wydawali się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Szli do przodu, przed siebie, nie patrząc na boki i nie zważając na to, że obok nich są inni ludzie. Przerażające… Ani jednego słowa: „przepraszam”, nic.
Był też jednak plus takiej ilości ludzi. Można było spokojnie się wśród nich zgubić i odzyskać samotność. Samotność podobną do tej w zwykłym bloku, gdzie ludzie mieszkają obok siebie, oddzieleni są jedynie cienkimi ścianami, stanowią grupę jednostek — dla mnie to fenomen. Wracając jednak do Częstochowy. W tej tłumnej samotności można było spokojnie, aczkolwiek w hałasie, zwiedzić sobie Jasną Górę, aleje Najświętszej Marii Panny i inne miejsca.
Z innych wrażeń — na pierwszy rzut oka, w tym mieście są tylko sklepy z dewocjonaliami. I jest ich pełno. Jeszcze więcej niż ludzi.
I tak, mniej więcej, przedstawia się Miasto Świętej Wieży.

Wpis: 6.

wtorek, 20 sierpnia 2002

wpis piąty


Widziałem przez chwilę czerwony księżyc! Teraz już gdzieś zniknął.
Nie wiem dlaczego był czerwony. Gwiazdy, które również było widać były swojego normalnego koloru.
Nie wiem też dlaczego zniknął już. Gwiazdy, które również było widać są nadal dostępne oczom.
Nigy przedtem nie widziałem czerwonego księżyca.

Wpis: 5.

wpis czwarty


Wczoraj dopadło mnie przekonanie, że to, co robię, jest dobre. To po raz pierwszy w życiu kiedy tak myślę.
Zaczęło się wszystko od tego, że przetrzymałem prawie dwunasto-godzinną imprezę bez krzty alkoholu. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wcześniej nigdy, ale to nigdy w kilku już letniej historii imprez, tak się nie zdarzyło. Nie żeby to był jakiś snobizm. Próba udowodnienia sobie, że potrafię, czy coś w tym stylu. Po prostu poczułem, że moja przygoda z alkoholem dobiega końca. I to jest dobre.
Dalej była kolejna imprezka, na której znów ograniczałem alkohol. Tym razem już nie do zera, ale do takiej ilości, żeby wszystko było wporządku. Udało się. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Impreza była na Julianowie, i stamtąd wracałem po nocy do domu. Zanim nadjechał autobus czytałem książkę. „Buszujący w zbożu”, jeśli to może mieć jakieś znaczenie. Wcześniej dowiedziałem się, że tę książkę czytał zabójca Johna Lennona, a tak się jakoś zdarzyło, że w te wakacje mam taką w domu, postanowiłem ją przejrzeć. Tak stałem sobie na tym przystanku, czytałem tę książkę, a obok mnie stał facet, który podawał przez telefon komórkowy namiary na miejsce, gdzie się znajdowaliśmy.
Wreszcie podjechał samochód — o dziwo Straży Miejskiej. Wtedy, facet, który już szedł w jego stronę, zapytał się mnie, czy przypadkiem nie pojechałbym z nimi kawałek. Nie muszę pisać, że z chęcią przystałem na taką propozycję. Na nocny musiałbym czekać jeszcze ze 20 minut, a tak nadarzała się okazja przemieścić się w kierunku domu szybciej.
Tak więc mój pierwszy kontakt ze Strażnikami Miejskimi był wyjątkowo miły. Mogę jeszcze dodać, że jak tylko wysiadłem z ich wozu. Natychmiast przyjechał jeden autobus, który znów podwiózł mnie kawałek, a na przystanku, na którym miałem przesiadkę, już czekał na mnie następny — ostatni.
Morał z tej całej historii wyciągnąłem taki, że nie mogę prowadzić złego życia, skoro bardzo często przytrafiają mi się takie „zbiegi okoliczności”, „miłe przypadki”, „małe szczęścia”. Utwierdziło mnie to jeszcze bardziej w przekonaniu, że warto było zacząć się zmieniać z osobnika jakim byłem przed 29 czerwca 2002 roku, a jakim chciałbym zostać po tamtym dniu.

Wpis: 4.

piątek, 2 sierpnia 2002

wpis trzeci


Godzina 5.48 a.m.
Pierwsze wrażenie: zapach palonego drewna, wdzierający się przez otwarty balkon. Zupełnie jak z ogniska. Może niedaleko stąd zaczęto wypalać pozostałości po okolicznych 'sadach' i innych skupiskach drzew.
Z początku można było myśleć, że to pozytywna woń. Potem dochodzi się do wniosku, że żeby tak pachniało, coś musi ginąć.
I tak za każdym razem. Najpierw coś wydaje się być miłe — z czasem okazuje się być okrutne.

Wpis: 3.
 
statystyka
stats