środa, 30 października 2002

stumilowy test




polecam spróbować:
stumilowy test

Wpis: 20.

wtorek, 29 października 2002

wspomnienia nocy


Znowu śniły mi się różne dziwne rzeczy. Tym razem jednak nie zapamiętałem ich dość wyraźnie. A szkoda, bo sen był - można powiedzieć — z gatunku przygodoych. Pamiętam tylko fragmenty. Nie jestem nawet pewnien kim w tym śnie byłem. Czy obserwatorem, czy bohaterem.

Fragment 1
Wielki stadion w Stanach Zjednoczonych. Mnóstwo ludzi na widowni. Ja też wśród nich. Chyba jakiś ważny mecz, ale nie mam pojęcia o co. W każdym bądź razie, na pewno to jest mecz Footballu Amerykańskiego.

Fragment 2
Przerwa w meczu. Jakaś budka z fastfoodami. W budce tej jest facet, który jakoś tak nieszczególnie wygląda, ale jedną z rzeczy, które sprzedaje jest rozwodnione — już na pierwszy rzut oka to widać, ale za to w dużych, przyzwoitych kuflach. Biorę takie jedno piwo i wypijam na raz. Amerykanie stojący obok są bardzo zdziwieni.

Fragment 3
Wciąż ten mecz. Widzę kilkoro ludzi w jakimś pomieszczeniu. Część z nich ubrana jest w skórzane spodnie, lekkie koszule i kapelusze. Mówią, że polują na węże. Chcą dokonać jakiejś transakcji z pozostałymi osobami znajdującymi się w pokoju. Ci jednak nie chcą się zgodzić, gdzyż raz po raz wytykają błędy i niedociągnięcia łowcom węży.

I to by było na tyle. Więcej nie pamiętam, a nie chcę za bardzo ubarwiać swojej wypowiedzi.

Wpis: 19.

niedziela, 27 października 2002

sen drugi


Tym razem to będzie długi sen.

Scena 1
Jadę autobusem. Wokół mnie pełno ludzi, ale nie znam ich. Chyba w autobusie jadą również rodzice, ale nie jestem pewien. Nie rozglądam się za nimi. Patrzę przez okno. Jadę szosą prowadzącą przez gęsto zielony las. Na poboczach, na skraju tego lasu, widać gdzie niegdzie błękitno-niebieskie poświaty. Są duże i mają kształt ludzi. Nie ruszają się. Ktoś mówi, że to wpływ tutejszego lasu. Choć go nie słucham, mimochodem słyszę tę uwagę. Zapamiętuję ją sobie.

Scena 2
Zbliżam się do miasteczka. Najpierw droga natrafia na stare, wybrukowane i zmurszałe rondo. Autobus przejeżdża prosto, ja kątem oka widzę, że jakby skręcić w lewo dojechałoby się do centrum. Pojazd dowozi mnie do miejsca, gdzie mam mieszkać. Nie wiem, czy jest to ośrodek wypoczynkowy, czy sanatorium, czy może jakieś inne miejsce odosobnienia. Zauważam jeszcze kilka takich błękitno-niebieskich poświat.

Scena 3
Idę z miejsca, gdzie mieszkam w stronę centrum. Idą ze mną jacyś ludzie, nie znam ich. Idzie nas niezła gromada. Ludzie poubierani są zwyczajnie. Czasem któryś skręci w las. Rzadko, który z tych skręcających wraca. Najczęściej, po kilku chwilach, zamiast jego sylwetki widać już tylko tę poświatę.
Te błękitno-niebieskie poświaty są poukładane bardzo dziwnie. Czasem można pomyśleć, że są podobne do posągów. Mimo iż nie mają wyraźnych kształtów, są dość rozmyte. Można się domyślić pozy, w jakiej zastygł człowiek. I tak są poświaty, jakby kroczące, jakby siedzące… czasem stojące, leżące… cała ich różnorodność. Są pojedyncze i grupowe. Delikatnie rozjaśniają ten gęsto-zielony las. Dochodzę do zmurszałego ronda — tym razem skręcam w prawo idę w kierunku centrum.

Scena 4
Stoję na brukowanym rynku. Centralnym jego punktem jest coś w rodzaju niewysokiego, betonowego ogrodzenia. Wygląda ono jak mały, niski basen wybudowany na poziomie rynku.
Po lewej stronie od miejsca, w którym stoję, widać dziwny budynek, także betonowy. Jest wysoki na jakieś trzy piętra, choć pięter nie ma. Na obu końcach tego budynku są schody. Widać, że jedne są do wchodzenia, bardziej strome, a drugie do schodzenia — łagodniejsze. Można powiedzieć, że cały budynek, to te schody i tarasy, do których te schody prowadzą. Dalej, za tym budynkiem nie ma już nic… rozciąga się tylko pole żółtej trawy. Patrząc na wprost, z miejsca, gdzie stoję można zobaczyć jeden czteropiętrowy blok mieszkalny. Stoi szczytem do rynku, nie widać więc okien. Za blokiem jest już tylko gęsto-zielony las. Nie patrzę w prawą stronę. Nie wiem, co tam jest. Na rynku nie ma nikogo opróćz mnie i moich rodziców, którzy jednak już poszli w stronę budynku ze schodami i tarasami.

Scena 5
Wchodzę po schodach, na pierwszy poziom. Widzę z niego tylko trochę więcej. Wciąż blok po jednej stronie rynku, i pole za budynkiem, na którym teraz jestem. Nie podoba mi się, idę wyżej. Tam nie ma tarasu, tylko schody, na jeszcze jeden poziom. Wchodzę na samą górę. Taras, na który się teraz dostałem jest jakby odwzorowaniem ogrodzenia z środka rynku. Niskie betonowe ogrodzenie. Spoglądam przed siebie i widzę pole żółtej trawy. Po lewo, w oddali gęsto-zielony las. Widok nie jest zachwycający, postanawiam zejść.

Scena 6
Stoję na samej górze schodów, którymi przyszedłem, a więc tych bardziej stromych. Z trzeciego poziomu, na drugi schodzę bez problemów. Potem się zacinam. Paraliżuje mnie strach i nie mogę się ruszyć. Zupełnie nie wiem, co zrobić. Myślę, że mógłym skoczyć, ale wydaje mi się, że to wciąż za wysoko. Myślę, że może warto wrócić na górę, ale też nie mogę się cofnąć. Krok, po kroku… szczebel po szczeblu schodzę w dół. Z pierwszego poziomu skaczę.

Scena 7
Wyjeżdżam z tego miasta. Znów jadę autobusem pełnym ludzi. Znów każdy coś mówi. Jadę w stornę zmurszałego ronda z kępką krzaków po środku. Las przy drodze jest cały rozświetlony na błękitno. Mijam rondo. Ostatni raz patrzę na pobocze.

Wpis: 18.

sen pierwszy


Heh… zdaję sobie sprawę z tego, że sny opisuje się dość dziwnie. Nie da się oddać atmosfery tego, co się czuło śniąc. Nie mówiąc już o tym, że czasem we śnie mogą się zdarzyć sytuacje, których po prostu nie da się opisać. Spróbuję jednak.

Jest słoneczny dzień, raczej popołudnie, niż przedpołudnie. Jestem w Wesołym Miasteczku, w nieokreślonej miejscowości. Wiem, że nie jestem tam sam. Czuję, że jestem tam z nią. Jednak nie widzę jej. Dookoła mnie pełno ludzi. Wszyscy hałaśliwi. Trochę nie mogę się w tym wszystkim odnaleźć. Nie lubię tłumów.
Mam przeczucie, że nie wrócę stamtąd zadowolony, a przyczyną tego niezadowolenia może być ona. Wmawiam sobie, że nie zależy mi na niej jakoś wyjątkowo. W sumie, niedawno się poznaliśmy. Mimo wszystko zaczynam jej szukać. Przedzieram się przez tych wszystkich ludzi. Mijam rozwrzeszczane dzieciaki, panienki. Wreszcie odnajuję ją. Rozmawia z kimś innym.
Podchodzę do niej, obejmuję ją. Ona odwraca się tylko ze zdziwieniem. W tej samej chwili przelatuje nad Lunaparkiem balon, z którego zwisa długa lina. Ona łapie się tej liny. Ja nie mogę jej utrzymać. Ona odlatuje.

Wpis: 17.

wtorek, 22 października 2002

deszcz wieczorny


Godzina 22.00. Za oknem deszcz. Wewnątrz wielka ochota na papierosa. Na sobie płaszcz i idę. Moknę i palę. Do okoła ciemno. Po kilku chwilach okulary zapadane kroplami. Kolejne kroki, kolejne krople. Następny papieros - deszcz przestaje padać. Jest chłodno. Wracam.

Wpis: 16.

poniedziałek, 21 października 2002

z cyklu — historia filozofii twórcza


Jakoś tak wpadło mi to dziś do głowy, kiedy po raz kolejny już na tej samej lekcji słuchałem o tym, że i liberalizm i chrześcijaństwo są złe, bo nie traktują jednostki tak, jak jej się to należy, a raczej traktują ją jako przedstawiciela gatunku. Ale nieważne. Już przechodzę do „sedna sprawy”:

przez ostatnich lat dwadzieścia
myślałem, że już wiem
będę ciągle szukał szczęścia
będę ciągle szukał cię

wiedziałem, że cię znajdę
patrzyłem tylko gdzie
i że będziemy zawsze razem
i że będziesz chciała mnie

jak bardzo ma naiwność
pozwoliła ci bawić się
teraz chciałbym wszystko skończyć
teraz nienawidzić chcę

O… i to by było na tyle.

Wpis: 15.

złe sny


Od kilku miesięcy męczą mnie złe sny. Nie pozwalają mi spać. Są na tyle realne, że kiedy śnię wydaje mi się, że wcale tak nie jest… Natomiast ich treść jest na tyle bolesna, że wolę się obudzić i potem, przez cały dzień być niewyspanym, niż jeszcze kilka chwili spędzić w tym niby śnie. To paskudna sytuacja. Nie ma na to lekarstwa.

Wpis: 14.

niedziela, 20 października 2002

piosenka na dziś


Tym razem utwór zespołu Ziyo pt. Nie mam dokąd iść. Bardzo miła i nastrojowa piosenka.

„Ludzie wokół mnie, wciąż ludzie wokół mnie
A Ciebie mniej, a Ciebie jakby ciągle mniej
Więc dokąd miałbym pójść, dokąd miałbym iść
Jeżeli nie mam nic, jeżeli ciągle jestem sam

Całkiem pusty sen… niewygaszona noc
Ulica nie prowadzi, ulica nie prowadzi mnie
I nie ma dokąd iść, i nie ma dokąd pójść
Jeżeli nie ma nic, jeżeli ciągle jestem sam
Jestem całkiem sam
Jestem sam
Zupełnie sam”

I to by było na tyle.

Wpis: 13.

sobota, 19 października 2002

dziwny zapach


Któregoś dnia, niedawno, do samego rana czułem unoszący się w powietrzu, dziwny zapach. Nieokreślony, choć całkiem przyjemny. Mimo to bardzo irytujący. Był wszędzie. Najgorsze było jednak to, że nie mogłem sobie przypomnieć co to za zapach i skąd go znam, bo wydawał mi się wyjątkowo znajomy. Na dodatek nie mogłem domyślić się skąd pochodzi, co jest jego źródłem. Na pierwszy węch :-)
wszystko wydawało się pachnieć w ten w ten sposób. Myślałem, że jest to pozostałość po, poprzedzającej ten dzień, wieczornej imprezie. Jednak po chwili wydało mi się, że to niemożliwe, żebym przyniósł go stamtąd. Nie pamiętam go tam.
Cały problem z zapachem jest taki, że on (ten zapach, a nie problem) jest mało uchwytny. Nie można go złapać, dotknąć, ba… nawet zobaczyć… Ten zapach czułem, ale po jakimś czasie zacząłem podejrzewać, że może sam go sobie wymyśliłem, choć to mało możliwe. Czułem go bardzo dobrze, ale taka dziura w pamięci, która powstała w jego wyniku bardzo mnie drażniła. Mimo usilnych prób nie udało mi się ustalić co to za zapach, skąd go znam i w ogóle, co nim pachiało.

Wpis: 12.

wtorek, 8 października 2002

piosenka na dziś


dziś piosenka pt. Spokój zespołu Super Girl & Romantic Boys, ze składanki Disco Chaos 2002. bardzo fajna piosenka, miło sie jej słucha.

„Budzę wzrok, wszędzie jest zimno
Dzwoni ktoś, nie… nikt nie dzwoni
Nie ma nic, i pusty pokój
Spokój
Spokój

Bo ja nie umiem kochać już
Bo ja nie umiem płakać już
Już nie dotykaj więcej mnie
Już jest mi wszystko jedno
Widocznie tak musiało być
Dziś dla mnie już nie znaczysz nic
Nie wejdziesz przez zamknięte drzwi
Przede mną wielka ciemność
Przede mną wielka ciemność

Idę gdzieś, idę przed siebie
Idą ludzie, tacy sami
Spokój, nie patrz tak na mnie
Oczy zamknięte, tak już zostanie
Spokój

Boli mnie, nie chcę pamiętać
Dotykasz mnie, już nic nie czuję
Nie ma nic, pusty pokój
Spokój, tak już zostanie
Spokój”

ot, i to by było na tyle.

Wpis: 11.

coś piszczy


od kilkunastu już dni wszystko piszczy. nie wiem, czy wcześniej nie piszczało, czy wcześniej nie słyszałem. teraz, gdzie się nie ruszę, tam piski. zaczyna się już w moim pokoju. piszczy komputer. kiedyś przyjemnie szumiał, teraz popiskuje sobie. dalej niezidentyfikowany pisk w okolicach kuchni i łazienki. tam nie wiem, co piszczy. na dodatek w dużym pokoju telewizor piszczy do wideo, a wideo odpowiada tym samym.
poza domem pierwsza piszczy winda, potem drzwi od domofonu.
piszczą autobusy, piszczą tramwaje, książki w bibliotece też wydają się piszczeć i nawet fontanna w parku zamiast pluskać piszczy. to nabiera powoli rozmiarów jakiejś wszechogarniającej paranoi. tyle się nasłuchałem o muzyce sfer, o harmoii w świecie, o dźwiękach otaczających nas wszsytkich, i co? jedyne, co słyszę, to pisk. powoli zaczynam mieć już tego dość!

Wpis: 10.
 
statystyka
stats